Leżąc na płonącym wzgórzu wystawiłem dłoń
Nagle eteryczne nici wplątały się doń
Tworząc kształty kruche przejrzyste i tak zwiewne
Jakbym chwycił na uwięzi wdowią królewnę
Choć granicę otchłani przekraczał świat cały
Te pajęcze wzniosłości do mnie przemawiały
I nie mogłem oderwać ni wzroku ni słuchu
A może to twój jad trzymał mnie w bezruchu
I ze spętanymi skrzydłami sam leżałem
Może to dobrze, że do słońca nie wzleciałem
Niedługo już płomienie dadzą mi spoczynek
Czasu też mi brakło na czynienie wspominek
A wisząca Mara, choć głównie urojona
Odwróciła wnet swój wzrok nie patrząc jak konam
Jęknąłem głośno nie dostrzegając jak Ona
Choć raz lecz ostatni wzięła mnie w ramiona