Szedł kominiarz dachem
Rozglądając się wokoło
Nogi nosił wręcz z wymachem
Żeby spędzić czas wesoło
Nie tym razem, los powiedział
Jeden ślizg i w dziurę wpada
Kres jest blisko, On to wiedział
Czarny z sadzy komin bada
Już muskają go płomienie
Ich języki się nań łaszą
Z jego oczu łez strumienie
One ognia nie ugaszą
Minie chwila a on skona
W czarnym i smolistym dymie
I dołączy do zmarłych grona
Wszak w naturze nic nie ginie