Śmierci Julia Kanclerz

Uwielbiał patrzeć na te rumieńce
Gdy wykwitały jak pączki róży
Uwielbiał palce, tak delikatne
Jak promień słońca, gdy się zachmurzy

Uwielbiał w oczach szalone iskry
Które spojrzeniem wzniecały ogień
Uwielbiał duszę, która się śmiała
Nawet gdy w sercu nosiła trwogę

Teraz, gdy wszystko zmienić się zdało
Wspomnienia zachować musi nietknięte
Wzrok chce odwrócić, choć nie powinien
Bo porównania przychodzą natrętne

Na jej policzkach rumieniec nie bywa
A gdy się zjawia, to raczej szary
Palce nie chwycą już nawet widelca
Bo je choroby powykręcały

Oczy przygasły i teraz biernie
Wciąż przypatrują się tylko ścianie
Choć dusza może i pozostała
Nie reaguje na słowo “Kochanie”

Bezsilność spadła na jego ramiona
A jedno wspomnienie wciąż czaszkę wierci
Musi dopełnić słowa przysięgi
“I nie opuszczę cię aż do…”