Każdy z nas w życiu przeczytał chociaż jedną książkę. Tak klasycznie. Kupił, wypożyczył, otwarł i od deski do deski przeczytał. Może był to reportaż, kryminał, romans, a może, jedna z kilkunastu stronowych lektur z pierwszych klas szkoły podstawowej?
W każdym razie jakąś książkę przeczytaliśmy, a jeżeli nie, jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jak takie czytanie wygląda. W XXI wieku może i coraz więcej ludzi zamiast książek wybiera bardziej zelektronizowane formy rozrywki, jednak klasyczna literatura, ma naprawdę sporą rzeszę fanów. Co więcej, czytanie książek jest nie tylko mile widziane, ale także całkiem popularne. Może dlatego, że nie wszyscy się na nie decydują, czytając, mamy szansę poczuć się wyjątkowi, oryginalni i mądrzejsi. To właśnie nad tą „mądrością” chciałabym się chwilę zastanowić.
Faktem jest, że czytając istotnie nasza wiedza się poszerza. Każda przeczytana książka, niezależnie od długości, gatunku czy stylistyki, zostawia w nas jakiś ślad. Nawet jeżeli po przeczytaniu nie zagościła w naszej pamięci dłużej niż kilka dni, to nie można zaprzeczyć temu, że w czasie czytania stymulowała nasz mózg. Bardzo możliwe, że poszerzyła nasz zasób słownictwa, poprawiła umiejętność czytania albo chociaż, (chociaż!) ukazała poprawną pisownię ortograficzną jakiegoś wyrazu.
A więc niewątpliwie, książki nas rozwijają. I właśnie tutaj pojawia się pytanie? Które z tych książek, na tyle nas rozwinął, abyśmy „marnując” na nie cenne godziny swojego życia, odczuli prawdziwą satysfakcję? Które z dumą moglibyśmy pokazywać jako znane nam pozycje literackie? Które książki, to tak naprawdę dobre książki?
Ostatnio w świecie literatury, można zauważyć pewien popularny stereotyp. Mądra osoba czyta mądrą książkę, głupia – głupią.
Pozycje traktujące o trudnych relacjach, nieznanych, historycznych wydarzeniach, albo nawiązujące do bardzo skomplikowanych i zawiłych wydarzeń, są uważane za książki godne uwagi. Natomiast stereotypowe romanse lub idealistyczne książki przygodowe, bardzo szybko dostają łatkę „niepoważnych” czy „dziecinnych”.
A więc to, jakie książki czytamy od razu definiuje to jacy jesteśmy, a dokładniej jak ma się nasza inteligencja. No cóż, w rzeczywistości prawda może wyglądać nieco inaczej.
Może jest to związane z wchodzeniem w pewien wiek, a może to kwestia nowych trendów literackich, ale w pewnym momencie po przeczytaniu książki zakupionej w dziale „literatura romantyczna dla młodzieży” nie czujemy tej samej satysfakcji co po przeczytaniu np. Mrocznego kryminału. No bo co tu powiedzieć o takiej książce? Może i nam się podobała, ale przecież to takie „głupiutkie opowiadanko”, że lepiej się w ogóle nie przyznawać, że poświęciliśmy kilka wieczorów na dobrnięcie do ostatniej strony. Zapewne nie każdy się tak czuł, ale myślę, że jest grono osób, którym taka sytuacja nie jest obca. Nie chcemy dołączyć do grupy „mniej inteligentnych”, dlatego zachowujemy te doświadczenia dla siebie. Jednak czy to naprawdę uwłacza naszej inteligencji? Czy głupiejemy czytając takie książki? Tutaj prawda też przedstawia się trochę inaczej.
Weźmy na przykład taką sytuację: czytamy książkę o trudnej tematyce. Uznana pozycja, z kilkoma nagrodami na koncie. Jesteśmy nią oczarowani. Kończymy ją w tydzień, a potem rozmyślamy nad nią jeszcze dwa . Czekamy na wieści o ekranizacji, pytamy z niedowierzaniem: Czy to naprawdę tak było? Dowiadujemy się coraz więcej, a może nawet zmieniamy pogląd na pewne sprawy, po czym sięgamy po kolejną absorbującą książkę. I kolejną. Po czwartej z kolei coś zaczyna być nie tak. Kolejne wstrząsające fakty, już nie są takie wstrząsające. Rozważania nad fabułą zmieniają się bardziej w pytania pt. Dlaczego on zginął? To nie mogło się tak skończyć? I tu właśnie pojawia się, wielu osobom znany stan „książkowego wyczerpania”. Można to porównać do nadmiaru nauki. Po dziesiątym równaniu wszystko traci sens, a trzeci raz sprawdzany wynik dalej się nie zgadza. Często wtedy stwierdzamy, że czas zrobić sobie przerwę i np. Oglądamy odcinek serialu czy po prostu wkraczamy w świat mediów społecznościowych.
Podobnie jest z książkami. Czasami po prostu wszystkiego jest za dużo. Za dużo treści, niezrozumiałych zwrotów akcji. Chcielibyśmy dalej czytać, ale nie dajemy rady. Wtedy z pomocą mogą przyjść nam właśnie te „głupie książki”. Nagle, przewidywalna fabuła przestaje nam przeszkadzać, bo skupiamy się na akcji. Stereotypowi bohaterowie wdają się w stereotypowe związki, których rozwój możemy śledzić w spokoju, wiedząc, że i tak zapewne na końcu skończą jako szczęśliwa para.
Też odczuwamy emocje, jednak nie musimy aż tak koncentrować się na treści i zapamiętywać wiele różnych rzeczy. Przecież tu także przekazywane są różne wartości, może w bardziej prosty i okrojony sposób, jednak miłość czy nienawiść zapewne też są obecne.
Myślę, że literatura jest naprawdę magiczną krainą, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Niektórzy mają swój ulubiony typ książek, któremu są wierni, ale jednak ogrom ludzi sięga po zróżnicowane gatunkowo pozycje. Może więc warto zaakceptować gusta innych, ale przede wszystkim swoje własne. Nie szerzyć książkowego rasizmu i nie oceniać książki po okładce a człowieka po książce. Nie zapominajmy: Wszyscy czytelnicy to jedna rodzina, a łączy nas nie to co czytamy, tylko to, że czytamy.