Uwielbiał patrzeć na te rumieńce
Gdy wykwitały jak pączki róży
Uwielbiał palce, tak delikatne
Jak promień słońca, gdy się zachmurzy
Uwielbiał w oczach szalone iskry
Które spojrzeniem wzniecały ogień
Uwielbiał duszę, która się śmiała
Nawet gdy w sercu nosiła trwogę
Teraz, gdy wszystko zmienić się zdało
Wspomnienia zachować musi nietknięte
Wzrok chce odwrócić, choć nie powinien
Bo porównania przychodzą natrętne
Na jej policzkach rumieniec nie bywa
A gdy się zjawia, to raczej szary
Palce nie chwycą już nawet widelca
Bo je choroby powykręcały
Oczy przygasły i teraz biernie
Wciąż przypatrują się tylko ścianie
Choć dusza może i pozostała
Nie reaguje na słowo “Kochanie”
Bezsilność spadła na jego ramiona
A jedno wspomnienie wciąż czaszkę wierci
Musi dopełnić słowa przysięgi
“I nie opuszczę cię aż do…”