Rozmowę przeprowadził Kacper Łukowicz
W poprzednim wywiadzie dostałem pytanie o to, jak mi się tu pracowało. I tak mnie olśniło. Okazało się, że ja tu nie pracowałem. Ja chodziłem do tej szkoły. Przedmiot, którego uczyłem, był taki niekonfliktowy, przyjaźnie nastawiony do ludzi. To z tym wiązało się moje dobre samopoczucie w tej szkole. Ludzie byli chętni, sprawni, dbali o siebie, o sprawność fizyczną, więc tych konfliktów było niewiele, a jeśli były, to bardzo szybko się rozpływały. Przedmiot jest fajny, no to i praca jest fajna. Poza tym, nie ma tego topora w postaci matury. Przy każdym innym przedmiocie nad nauczycielem wisi to piętno. Cały czas się martwi, jak to wyjdzie i tak dalej. Mój kolega matematyk z tej szkoły powiedział mi tak: „Jak ja ci zazdroszczę twojej pracy, bo wiesz, ja buduję ułamek, piszę tutaj licznik, mianownik, piszę tutaj całą lekcję i w końcu okazuje się, że tylko część zrozumiała. A ty robisz przysiad podparty, wykonujesz przewrót w przód i wszyscy go wykonują.”
Czy przez te wszystkie lata Pana praca ulegała zmianie? Zaobserwował Pan jakąś zmianę w zachowaniu młodzieży?
Za dawnych dobrych czasów zastępcą dyrektora w podstawówce byli wuefiści, którzy byli odpowiedzialni za zdrowie psychiczne i fizyczne. W zdrowym ciele, zdrowy duch, bo nie da się bez końca pracować umysłowo. To jest szkodliwe. (…) Jak był sześciodniowy tydzień pracy, chodziłem tak, że w poniedziałek i wtorek kończyliśmy o wpół do drugiej. W środę i czwartek kończyliśmy o wpół do pierwszej, a w piątek i sobotę o dwunastej. I z perspektywy czasu to było tak, że ci z tym, jak to się nazywa, ADHD… Bo wtedy tego pojęcia nie było. Większość czasu młodzi ludzie spędzali na dworze. To był standard, że przychodziło się ze szkoły i wszyscy byli na podwórku do wieczora. A potem z biegiem czasu, pięciodniowy tydzień pracy spowodował, że wydłużył się czas pobytu w szkole. No i ci, którzy potrzebowali więcej ruchu, to biegali po boisku i grali. (…) Tu na przykład w Słowaku tydzień pracy też ewoluował. Początkowo mieliśmy tutaj lekcje od ósmej do wpół do drugiej. Była jedna duża przerwa 20 minut. Nie wiem, czy jeszcze coś takiego istnieje, ale któryś z ministrów wprowadził takie zarządzenie jak ćwiczenia śródlekcyjne. Wymyślił sobie, że jeśli na przerwie młodzież będzie przychodzić i ćwiczyć fizycznie, to wyjdzie z tego 10 minut, 20, 30 i z tego się zrobi godzina ruchu między tymi lekcjami. Ale ci bardziej aktywni jak sobie pobiegali, to na lekcje wracali przepoceni. Najczęściej było 6 lekcji i wtedy o wpół do drugiej ci aktywni przychodzili sobie na salę gimnastyczną, ja im otwierałem i sobie grali. Wtedy jak już było po tej piętnastej, to oni byli tacy wyładowani, spokojni, nie trzaskali drzwiami, nie wrzeszczeli, kłaniali się, mówili dziękuję, do widzenia. I ci, którzy byli bardzo pobudliwi, to nikt im nie mógł zarzucić, że byli nadpobudliwi. Ta cała nadpobudliwość wynika z tego, że młodych ludzi się po prostu terroryzuje. Oni nie mają możliwości ćwiczenia. Uczeń jest normalny, tylko potrzebuje tego ruchu więcej. Pomijam to, ze są takie natury, które są spokojne, ale te najbardziej aktywne potrzebują ruchu. Nie da się tego zamknąć w sali i powiedzieć: „Ty będziesz się uczył”. To jest od niego silniejsze. A potem jak już szkoła była popularna, to dużo ludzi zdawało egzaminy do Słowaka. Ci, co się dostali, to już byli z tego dumni. Mówili: „Dostałem się do szkoły, już jest sukces, to teraz trzeba się pilnować”. W latach 70/80 były takie klasy, że z 36 uczniów 35 dostawało się na studia w pierwszym terminie i to po egzaminach. Bo kiedyś każda uczelnia robiła swoje egzaminy. Matura, maturą, ale to one były najważniejsze. No i ponieważ dużo osób zaczęło dojeżdżać do szkoły, to podjęliśmy uchwałę, że będziemy zaczynać o wpół do dziewiątej, a kończyć o wpół do trzeciej. Ale to spowodowało, że pojawiła się zerówka. Nieśmiało. Początkowo jedna, dwie. W chwili obecnej zerówka jest standardem. I to powoduje, że większość ludzi jest niewyspana. Tym bardziej, że dojeżdżają do szkoły, więc muszą wstać jeszcze wcześniej. I to niewyspanie powoduje, że młode organizmy są jeszcze bardziej podatne na przeziębienia. (…) W starym układzie zajęć były tylko dwie godziny wf-u. I one w zupełności wystarczyły, żeby przekazać uczniowi jak ma się zachowywać po południu, zrobić rozgrzewkę itd. To nie jest sprawa szkoły ani ministerstwa oświaty, tylko to każdy sam musi dbać o swoją postawę fizyczną. To nie może być tak, że sobie ktoś 20 godzin poświęca na pracę intelektualną, a ciało zupełnie zostawia, bo się tworzą zaległości i ta równowaga zostaje zachwiana. No i tak się przy tej szkole manipuluje. Bo stworzenie systemu oświaty to jest bardzo trudna sprawa. Bo przecież czy mamy pewność, że to, czego cię teraz uczą w szkole, będzie ci potrzebne? Czy ten czas spędzony w szkole, czy on był rzeczywiście tak użytecznie spędzony? Czy opłacało się gnębić umysłowo i tak mało czasu zostawiać na swoją własną realizację? Żeby sobie na przykład pójść do klubu, przeczytać dobrą książkę czy może iść na rower albo spacer z kolegami. I ja cały czas z mojej pespektywy widzę, że ta proporcja między rozwojem intelektualnym i fizycznym jest zachwiana. Jestem przekonany, że młodzież w dzisiejszych czasach jest mniej sprawna i mniej wydolna, niż była 50 lat temu. Ale to spowodowane jest tym, że wyrosły duże konkurencje w postaci komputera i innych takich. No ale to jest cena cywilizacji. Dopiero może kiedyś jak już się ludzie nasycą tym wszystkim, to zorientują się, że coś jest jednak nie tak i zaczną podchodzić do tego inaczej.
Z czego związanego ze szkołą jest pan najbardziej dumny?
Zawsze się śmiałem, bo w Chorzowie Batorym na płocie są wszystkie przysłowia wypisane. I tam jest takie jedno: „Z jakim przestajesz, takim się stajesz”. I to ma głęboki sens. Środowisko kształtuje każdego z nas. Ma na nas wpływ. I jak ja tu przyszedłem jako młody wuefista, a uczniowie byli na naprawdę wysokim poziomie, to ja wiele od nich chłonąłem. Oni byli z rodzin dobrze usytuowanych. Takich, gdzie rodzice mieli pokończone studia i oni mieli po prostu lepszy start w porównaniu do dzieci z rodzin robotniczych. Bo tu na Śląsku był ciągle taki etos pracy. Ona była dużo ważniejsza od nauki. Ja prowadziłem przez jakiś czas sekcję koszykówki i chciałem przenieść stamtąd dzieci do liceum. Okazało się, że z może dwudziestu osób, poszedł jeden. A cała reszta do zawodówki. Dlatego, że rodzice pracowali w ciężkim przemyśle i wychodzili z założenia, że zawodówka i taka praca, to to jest taki szczyt marzeń. Więc na pewno moim sukcesem było to, że w ogóle dostałem robotę w Słowaku. Bo najpierw pracowałem w podstawówce siedem lat. Być może byłem takim wybijającym się nauczycielem w Chorzowie, bo jak mi zaproponowano tutaj robotę, to byłem zaskoczony na początku. No ale potem sobie pomyślałem, że przecież w tym czasie to w Chorzowie było może dwudziestu młodych wuefistów. W końcu stwierdziłem, że nie mogę przecież tracić szansy. A byłem wtedy na piątym albo czwartym roku studiów zaocznych w Krakowie. To był taki największy sukces. No związałem się z tą szkołą. Czterdzieści pięć lat przepracowałem. To przecież kawał czasu. Można powiedzieć, że jestem takim świadkiem historii.
W takim razie, co Panu najbardziej zapadło w pamięć przez te wszystkie lata?
Być może najważniejsze jest to, że ludzie, którzy pokończyli tę szkołę, to oni zawsze tutaj wracali. Ja przez całe lata ich tu spotykałem, a ponieważ pracowałem dosyć długo, to na wszystkich imprezach szkolnych znowu się na nich natykałem. I to też było przyjemne, że po latach do szkoły przychodziły dzieci absolwentów i widziałem, że to idzie z pokolenia na pokolenie. To też było bardzo przyjemne. Czasem nie potrafiłem pokojarzyć ucznia z rodzicem. Dopiero na jakichś wyjazdach, wycieczkach, ‘Rysiankach’ rodzic ich przyprowadzał i wtedy to wszystko wracało. Czasami uczniowie nie zdradzali tego, że rodzice kończyli. No i to do dzisiaj tak jest, że ta szkoła jest szkołą rodzinną. Najbardziej się bałem tego, jak my przejdziemy z ustroju socjalistycznego w kapitalizm. Akurat mi się zdaje, że szkoła przeszła przez to tak nierewolucyjnie, bardzo spokojnie. Bo w innych gałęziach przemysłu, to było okropnie. Ludzie tracili pracę, emigrowali, to był wstrząs. Ale patrząc na to po czasie, to u nas wyszło bardzo łagodnie. Też jeździliśmy wtedy ciągle na obozy narciarskie, a rodzice musieli płacić. W latach 80-tych była ogromna inflacja. Wtedy grudniowy obóz zrobiliśmy za 90 tysięcy złotych, ale już kwietniowy w tym samym roku kosztował 470 tysięcy złotych. Taka była inflacja. Nie wiedzieliśmy wtedy, co z tym zrobić, jak z tego wyjść. Kierowcy, który z nami jeździł, płaciłem do ręki pieniądze, bo to były jedyne pieniądze w obiegu, którymi mógł zapłacić pracownikowi. Wszystko szło na pożyczenie. Benzynę na stacji pompował „na książkę” i płacił raz w roku. Ale takiego szczególnego wydarzenia, to nie ma. Tutaj wszystko było ważne.
Wiadomo, że w Słowaku zdarza się wiele bardzo ciekawych sytuacji. Mógłby Pan przybliżyć jakąś jedną z ciekawszych, może zabawnych, które Pana tu spotkały?
Z zabawnych, to jedna dotyczy mnie. Był pierwszy kwietnia, a w ogóle o tym nie wiedziałem. To było na obozie narciarskim. Przyszli chłopcy, że się tam jakiś Andrzej połamał i leży w krzakach. Podjechałem do niego, a tam po drodze tu szalik, tam jakaś rękawiczka, kijek, to wszystko porozrzucane na trasie. Podjeżdżam do niego, narty rozpinam, serce mi wali, podchodzę do niego, mówię mu: „Nie ruszaj się”. A ten się odwraca, patrzy na mnie i mówi „prima aprilis”! To był jeden z takich momentów wesołych, chociaż na tych, obozach to zawsze było zagrożenie, że sobie mogą coś zrobić. Bo i z różnymi umiejętnościami przyjeżdżali, i z różnym sprzętem przede wszystkim. Teraz to wszyscy mają fajny sprzęt, ale kiedyś i narty, i warunki uczenia były zupełnie inne. Z innych ciekawych rzeczy, to śmiałem się ostatnio, że dzisiejsza młodzież jest uboższa o te wszystkie wielkie święta. Rewolucja Październikowa… Teraz cisza, już tego nie ma. No i w okresie tych przemian ta szkoła była taka spokojna. Nie wiem jak na przedmiotach, na pewno były trudniejsze. Historia na przykład. O różnych rzeczach się nie mówiło i ludzie tylko jakoś te prawdziwe informacje przemycali. Ja na przykład mam takie fajne doświadczenie. Byłem w 7. Miejskiej Drużynie Harcerskiej. Ale to była taka drużyna, że mieliśmy motocykle, jeździliśmy z milicją na akcje, prawo jazdy robiliśmy na motocykle wcześniej. Zbiórki polegały na tym, że WFM-y, które nam milicja dawała, demontowaliśmy i robiliśmy im przeglądy techniczne. Na stadionie Ruchu i Śląskim opanowywaliśmy parkingi, bo wtedy samochodów osobowych to było bardzo mało. Wszyscy jeździli zakładowymi. No i pilnowaliśmy tego i zarabialiśmy na obozy. Ale był też potem taki okres, że zaczęli to harcerstwo upolityczniać. Jednostka została wyeliminowana, żeby grupa mogła pracować. A to jest niedobre wychowanie.
Czym dla Pana jest Słowak?
Ja zawsze jak przychodziła pierwsza klasa to mówiłem, że Słowak ciebie jako ucznia mobilizuje do pewnych zachowań. Masz się odpowiednio zachowywać w grupie, terenie itd. Reprezentujesz tę szkołę zawsze. Słowak to grupa ludzi, która narzuca pewien kierunek. Poloniści na przykład wyznaczali pewien poziom. Jak się na przykład uczniowie dostali do profesora Króla, to trzeba było wejść w garnitur i zaliczyć wszystkie teatralne pozycje. To zostaje w człowieku.
Ja mówiłem uczniom na wf-ie: „Jak ci proponuje Teatr Śląski i swoimi jakimiś kanałami załatwia bilet, to nie marnuj tego.” Bo mogą być najlepsze programy, a jeśli uczeń powie: „Nie”, to taki program może iść do kosza. Bo bez inicjatywy ucznia nie zrealizuje się żadnego programu. Tak między innymi było z obozami narciarskimi. Chodziło o to, że Chorzów był bardzo zadymiony. Chcieliśmy więc wywieźć młodzież w góry do dobrego powietrza. Na początku władze szkolne nie chciały się zgodzić, żeby w ciągu roku tydzień z nauki wyrwać. Ale w końcu nawet maturzyści już na miejscu, rano i po południu jeździli na nartach, a wieczorem poświęcali się nauce, dajmy na to z polonistą. Mieli takie jakby konsultacje. No i na to się dyrektor nie chciał zgodzić. To ja mu powiedziałem, że jak w ciągu roku uczeń jest chory przez tydzień to nic się nie dzieje, a zdrowy człowiek, przecież ten tydzień jeszcze szybciej nadrobi. No i nagle mobilizacja, jak to wszystko załatwić. Jak sprzęt, pieniądze, autokar? Wielu z nas pierwszy raz szło w góry. Nowe terminy, zachowania. No podróże kształcą. Przepiękna rzecz teraz z tymi obozami angielskimi i hiszpańskimi. Tu się dwa lata uczy, a potem do Londynu jedzie i sprawdza wiedzę. Ja sam byłem świadkiem jak uczeń podszedł do belferki i mówi: „Wie pani co? On mnie rozumie, a ja jego też rozumiem.” To może być lepsza motywacja do pracy, niż cokolwiek innego.