Dźwięk tłuczonego szkła rozszedł się dynamicznie po mieszkaniu. Oczy otworzyłam jednak dopiero słysząc donośną wiązankę przekleństw. Leniwie wsunęłam stopy w kapcie i zarzuciłam na nagie ramiona szlafrok. W kuchni zastałam dokładnie taki sam widok, jakiego mogłam się spodziewać. Robert stał wśród odłamków szkła, trzymając zakrwawioną rękę nad zlewem i obrażał uparcie potrzaskany kubek. Pokręciłam głową, uśmiechając się półgębkiem i objęłam męża w pasie delikatnie muskając jego policzek. Poczułam na ustach wyraźny smak kawy, dzięki czemu dowiedziałam się, co jest powodem jego zdenerwowania.
– Znów nalałeś kawy do złego kubka?- wyszeptałam melodyjnie – mhhh… – Robert mruknął przeciągle, wciąż marszcząc czoło. Zaśmiałam się cicho, próbując zliczyć w pamięci ilość zakupionych kubków w tym miesiącu. Od pięciu lat staram się mu wpoić różnicę między rodzajami tych naczyń i ich zastosowaniem, ale on wciąż uparcie zbywa moje słowa.
– W końcu trafisz na ostry dyżur, jeśli dalej będziesz kaleczył sobie dłonie.
– Podaj mi apteczkę z szafki, bo czuję, że tym razem się wykrwawię – ze zwątpieniem spojrzałam na ranę i wspięłam się na palce, by odnaleźć tak często używany przez Roberta przedmiot – myślę, że plaster i całus wystarczą – zaśmiałam się – nie żartuj sobie ze mnie, nie chcę trafić na stół operacyjny przez źle zrobione kubki! – przybliżyłam swoją twarz do jego i widząc przerażenie malujące się w jego oczach, wybuchłam śmiechem. Robert szybko obrócił mnie i pocałował leniwie.
– To tak powinieneś mnie budzić, a nie dźwiękami trzeciej wojny światowej! – spojrzałam na zegarek wiszący za jego głową i doszłam do wniosku, że mam jeszcze sporo czasu przed wyjściem. Wyswobodziłam się z objęć męża i podeszłam do kuchenki w celu wstawienia wody na gaz. Zamarłam w pół ruchu. Robert zawsze narzekał na swoje zdolności kulinarne. Nigdy nie potrafił zrobić jajecznicy ani nawet odpowiednio ugotować jajka! Tym razem jednak na patelni skwierczały, prawdopodobnie spalone już naleśniki, a obok bulgotała roztopiona czekolada. Natychmiast w głowie zaczęłam tworzyć dziesiątki scenariuszy, które doprowadziły do wspięcia się na wyżyny możliwości Roberta. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam mu głęboko w oczy, próbując dostrzec w nich diabelską intrygę. Mąż uśmiechał się jednak, całkowicie zapominając o ranie, która jeszcze przed chwilą była dla niego powodem do amputowania ręki.
– Robert, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?- podszedł bliżej i położył rękę na mojej talii – Czy ty jesteś w ciąży?!- nie byłabym sobą, nie ironizując sytuacji. Zawsze pomagało mi to uporać się ze stresem.
– Ja nie, ale ty mogłabyś – cała magiczna atmosfera rozpłynęła się w powietrzu, a moja mina
natychmiast zrzedła. Jesteśmy małżeństwem od trzech lat i od dwóch nieustanie słyszę o dziecku.
-Przepraszam, nie chciałem rozdrażnić bestii!- zaśmiał się i zrobił ogromny krok do tyłu, rozkładając ręce – Nie miałem zamiaru psuć chwili!
– Wytłumacz się lepiej z podjęcia misji zrobienia śniadania – machnęłam ręką, starając się odpędzić wizję pieluch i wózka – Dziś jest 15 stycznia. Nie wiesz, co to oznacza? – gorączkowo zaczęłam przeglądać w głowie swój kalendarz, próbując odnaleźć pasującą datę. Ślub braliśmy w maju, jego urodziny są w listopadzie, a moje w lipcu. Nie miałam pojęcia, o co może chodzić.
– Czasem mam wrażenie, że to ja jestem kobietą w tym związku – Robert przewrócił oczami i usiadł na krześle stojącym obok – równiutkie 10 lat temu wjechałaś we mnie wózkiem w sklepie i prócz ostatniej paczki Laysów skradłaś mi serce – na takie pseudo romantyczne teksty mógł się zdobyć jedynie on.
– Przestań słodzić, bo jesteś na diecie – rzuciłam zniesmaczona. Miał jednak rację, zapomniałam przez te wszystkie lata daty naszego pierwszego spotkania.
15 stycznia 2008 roku miałam bardzo zły dzień w pracy. Wybiegając w nerwach z samochodu, postanowiłam wynagrodzić sobie swój stres paczką niezdrowych, ociekających tłuszczem chipsów (byłam wtedy zakręcona na punkcie zdrowego odżywiania, bardzo ciężki okres w moim życiu). Pech chciał, a może i szczęście, że na drodze po ostatnia paczkę stanął Robert i sięgnął pierwszy! Gdybym wtedy go nie znokautowała, być może nie znajdowałabym się teraz w tym samym miejscu
– Chciałem ci przygotować romantyczne śniadanie do łóżka, a ty mnie traktujesz jak zwykle z buta! Jesteś bez serca – zaśmiał się. Przybliżył się nieznacznie i chwycił moją dłoń, patrząc głęboko w oczy. Nachylił się i musnął moje wargi swoimi, prawie niezauważalnie, jakby bał się, że ucieknę. Wsunęłam rękę w jego czuprynę i uśmiechnęłam się między pocałunkami. Wtem z transu wyrwał mnie dźwięk pierwszych nut piosenki Hollywood Undead. Niechętnie puściłam włosy Roberta i wycofałam się z kuchni, szukając źródła dźwięku.
– Konieczna, słucham.
– Pani komisarz, mamy ciało.
Koniec części I