Kształt Wody – Recenzja pewnej baśni o nieprawdopodobnej miłości
Kacper Łukowicz

Gdybym miał o tym opowiedzieć – Zastanawiam się, co bym Ci powiedział.
Czy powiedziałbym Ci o czasie? Wygląda na to, że zdarzyło się to dawno temu.
W ostatnich dniach rządów sprawiedliwego księcia. A może powiedziałbym Ci o miejscu? Miasteczku w pobliżu wybrzeża, lecz daleko od czegokolwiek innego. Albo… Nie wiem… Może powiedziałbym Ci o niej? Księżniczce bez głosu. Albo po prostu ostrzegłbym Cię przed prawdziwością tych wszystkich wydarzeń. Przed baśnią o miłości i stracie. I przed potworem, który chciał to wszystko zniszczyć.

Guillermo del Toro namieszał na tegorocznym rozdaniu Oscarów niemal tak jak La La Land w zeszłym roku. Zdobywając 13 nominacji wyprzedził on samego siebie ponad dwukrotnie, gdyż w 2007 jego Labirynt Fauna otrzymał 6 nominacji i 3 statuetki. Czy jednak jego najnowsze dzieło – Kształt Wody – jest tak dobrym filmem jak go malują?

Historia ma miejsce w czasie Zimnej Wojny między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Obserwujemy losy niemej sprzątaczki amerykańskiego kompleksu badawczego, do którego trafia tajemniczy, wyłowiony z Amazonki ,,człowiek – ryba”, uważany niegdyś za boga. Jeśli już myślisz, że ta historia będzie absurdalna – spokojnie, to dopiero początek. Po pewnym czasie, główna bohaterka zaczyna nawiązywać ze stworzeniem nić porozumienia, która doprowadzi w końcu do zakazanej i z pewnością szalonej miłości.

Niestety właśnie wątek miłosny, który powinien być głównym motorem napędowym filmu, jest tu zrealizowany bardzo pospiesznie oraz bez – no cóż – miłości. Bardzo mnie to dziwi, że tak to odebrałem, zwłaszcza że w filmie pojawia się kilka absurdalnych i przesadzonych scen, które wydają się być w nim tylko po to, aby tę relację umocnić (zalanie łazienki dosłownie po sam sufit to tylko jedna z nich). Niestety, fabuła w ogólnym rozrachunku wydaje się być bardzo chaotyczna, a co więcej posiada wiele dziur logicznych. Zresztą, jednym z bardziej znaczących wątków jest amerykańsko-radziecka rywalizacja, której w scenariuszu zdecydowanie poświęcono zbyt wiele czasu.

Na całe szczęście ta niedorzeczna (choć wciągająca) historia jest podana w znakomity sposób. Na uwagę zasługują nie tylko zdjęcia i ogólna reżyseria, ale i kreacja potwora, który jest połączeniem kukły i animacji komputerowej. Del Toro udało się z niego stworzyć realistycznego bohatera, o którego losy naprawdę można się troszczyć. Należy wspomnieć, że w stroju przerośniętego łososia znajduje się Doug Jones, który miał podobne zadanie w Labiryncie Fauna.

Jeśli już o aktorach mowa, to rola każdego z nich zasługuje na uwagę. Sally Hawkins grającej główną bohaterkę udało się stworzyć wielowymiarową postać bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Z drugiej strony, osobą, do której widz od razu musi poczuć nienawiść, jest bohater grany przez Michaela Shannona. Dosłownie, w momencie, w którym pojawia się na ekranie, czuć bijące od niego zło. I właśnie z tą postacią wiąże się kolejny problem, jaki mam z tym filmem. Nie mam tu na myśli tylko tego, że jest bardzo przeszarżowana, ale i fakt, że ujrzałem dzięki niemu to, że moralność bohaterów jest tu zero-jedynkowa. Albo są dobrzy albo źli. Nie ma nic pomiędzy.

Podsumowując, Kształt Wody jest wspaniale podaną baśnią dla dojrzałego widza. Niedoskonałości fabularne są tu rekompensowane scenografią oraz technikaliami. Podczas seansu nasunęło mi się jednak kilka myśli. Czy baśni powinny mieć niejasne moralnie postaci i wymyślne rozwiązania fabularne? Czy powinniśmy wyjaśniać racjonalnie czemu suknia Kopciuszka zniknęła o północy, a Śpiąca Królewna przeżyła tak długo bez jedzenia i picia? Zostawiam was z tymi pytaniami, na które może odpowiecie sobie po seansie Kształtu Wody. Filmu, który z pewnością nie jest idealny, ale jego oglądanie na pewno jest ciekawym doświadczeniem.