Elementarz dla dorosłych Karolina Kisiel

         Jakiś czas temu miałam okazję zobaczyć spektakl pt. “Elementarz” wystawiany na deskach Teatru Narodowego w Warszawie. Jest to aranżacja podejmująca temat tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Alicja z Krainy Czarów wpadła do króliczej nory będąc już pełnoletnią osobą. Sztuka Piotra Cieplaka i Barbary Klickiej to groteskowy, pełny niedorzeczności ciąg surrealistycznych wydarzeń, skłaniający do głębokich refleksji już od pierwszej sceny. To spektakl, w którym spotyka się magiczny świat Lewis’a Carroll’a z nietuzinkową interpretacją tytułowego “Elementarza”.

            “Elementarz” stanowiący bazę dla całego przedstawienia, napisany został przez Mariana Falskiego. Stał się on przełomem w polskiej metodyce nauczania dzieci czytania i pisania. Gołym okiem widać, jak Barbara Klicka czerpie z niego inspirację. Słowo staje się dla niej narzędziem, którym buduje napięcie całego przedstawienia. Bawi się nim, tworząc coraz to nowsze, zagmatwane potoki wyrazów. Idealnie łączy infantylność książki Falskiego z surrealistycznymi nawiązaniami do dorosłego życia, które w rezultacie dają zabójczą wręcz mieszankę groteski i absurdu. Każda scena nawiązująca do jednej z liter “Elementarza” i porusza inny problem związany z dorosłym życiem. Nie mamy jednak wszystkiego podanego na tacy. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nic w tej sztuce się nie łączy. Jest ona bowiem przepełniona różnego rodzaju “dziwactwami”, takimi jak rzucanie losowych słów, rymów i odmienianie ich przez przypadki, wyśpiewywanie przekleństw, pokazywanie widowni zdjęć nie mających nic wspólnego z odgrywaną sceną oraz nietuzinkowe rekwizyty takie jak muszla wielkości człowieka z orkiestrą w środku, czy ogromny, czarny kot pojawiający co jakiś czas na scenie. Te wszystkie z początku absurdalnej elementy mają zmusić widza do rozmyślań nie tylko podczas spektaklu, ale i długo po nim.

            Sztuka ma wydźwięk wysoce psychodeliczny. Już podczas pierwszej sceny zostajemy przygnieceni jego niezrozumiałością i surrealistyczną oprawą. Muszę przyznać, że zaparła mi ona dech w piersiach.
Z początku wszystko wydawało się normalne. Zwyczajna scena przedstawiająca rozmowę Alicji (Edyta Olszówka) z jej tatą (Waldemar Kownacki). Jedynym elementem, który niejako wyróżniał się na tle jej “normalności”  był fakt, że ojciec Ali był w stanie porozumieć się z nią tylko poprzez wymawianie pojedynczych liter alfabetu (aaa, eeee, pppp). Nie było w niej jednak tańczących wokół głównej bohaterki postaci, zmuszających ją do wypowiadania wyrwanych z kontekstu stron “Elementarza” czy scenerii przedstawiającej irracjonalny świat Krainy Czarów. Jednakże scena przez swoją “normalność” sprawiła,
że odcięła się ona od całego przedstawienia. Była preludium do kolejnych wydarzeń z pogranicza jawy
i snu.

             Aby doszukać się prawdziwego znaczenia każdej ze scen, trzeba wyłączyć racjonalne myślenie i dać się ponieść fali niedorzeczności niesionej przez reżyserów. Sztuka ocieka wręcz różnego wszelkiego rodzaju symbolami i nawiązaniami, większość z nich nie jest jednak zbyt oczywista. Rzeczą, która najbardziej w spektaklu fascynuje, jest to, że nie ma jednej, właściwej interpretacji poszczególnych scen. Każdy z nas odbierze je na swój sposób inaczej. Przedstawienie jest na tyle obszerne, że nie sposób zapamiętać i przeinterpretować każdego elementu z osoba. Patrzymy tylko na to, co wydaje się najważniejsze i tak tworzymy własną interpretację tej przedziwnej łamigłówki.

            Na owację zasługuje Edyta Olszówka, która w mojej opinii doskonale wcieliła się w rolę dorosłej Alicji. Tworząc postać zarazem emanującą dziecięcą kruchością i niewinnością, jak i pełną kobiecej zmysłowości i siły, która podtrzymuje na swoich barkach całe przedstawienie. Olszówka pokazuje jak fenomenalnie radzi sobie z dwoma skrajnie różnymi rolami, a robi to z niezwykłą gracją i naturalnością.
Na brawa zasługują również aktorzy odgrywający rolę przewodników-nauczycieli Alicji po tej surrealistycznej, niezrozumiałej dla niej krainie – Mariana Falskiego (Bartłomiej Bobrowski) i Falskiego Mariana (Monika Dryl). Są oni kluczowymi postaciami w sztuce spajającymi świat realny z nierealnym. Skłaniają oni widza do zadania sobie pytań: „Czy to sen? Inny świat? A może jednak jawa?”

            Całość otoczona jest wspaniałą scenografią, muzyką i efektami dźwiękowymi. Zdecydowanie dodaje to niepowtarzalnego klimatu. Przedstawienie ma nawet parę musicalowych scen, które zostały zaaranżowane i odegrane w sposób tak niespotykany,  że aż trudno oderwać wzrok od barwnych, skaczących po całej scenie postaci, wyśpiewujących mocnymi głosami coraz to nowsze, kuriozalne zlepki słów.

            Jak już wcześniej wspomniałam trudno doszukać się jednej, poprawnej interpretacji tej sztuki. Jednakże po obejrzeniu całego przedstawienia zdajemy sobie sprawę, że głównym motywem jest zetknięcie się świata dorosłego z dzieciństwem. Spektakl w zinfantylizowany sposób, przedstawia nam problemy, z jakimi musi zmierzyć się dorosła Alicja. Problemy, którym musi stawić im czoła, aby w pełni zrozumieć ten ekscentryczny, fantazyjny świat.

            Jeżeli jesteśmy już przy interpretacji, chciałabym dorzucić również coś od siebie. Otóż po obejrzeniu spektaklu jedną z pierwszych rzeczy, z którą miałam skojarzenia, była piosenka Pink Floyd pt. “High Hopes”.

Za linią horyzontu miejsca, gdzie żyliśmy, gdy byliśmy młodzi

W świecie magnesów i cudów

Nasze myśli błąkały się stale i bez granic

Oto rozbrzmiał Dzwon Podziału

(…)

Trawa była bardziej zielona

Światło było jaśniejsze

Smak był słodszy

Otoczeni przyjaciółmi

Noce rozmyślań

Mgła świtu błyszczała

Woda płynęła

Niekończąca się rzeka

Dzwon Podziału (ang. the Division Bell), to nic innego jak dzwon wzywający do głosowania w brytyjskiej Izbie Gmin. Stanowi on podział między dzieciństwem, a dorosłym życiem. Dla Alicji dzwonem podziału staje się przejście do magicznego świata wykreowanego na podstawie książki Mariana Falskiego. Świata
w którym lata beztroskiej, pełnej marzeń młodości (określane w piosence Floydów jako czasy gdy “trawa była bardziej zielona, światło jaśniejsze, smak słodszy” itd.) zostają zmieszane z ciężkimi realiami dorosłego życia.

            Podsumowując spektakl stanowi groteskową aranżację uniwersum, w którym mieszają się dwa skrajnie różne światy. Pełne dziwactw, symboliki i surrealizmu, stanowi niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju  przedstawienie teatralne. Aby zrozumieć jego znaczenie musimy przyjąć do wiadomości wszystkie niedorzeczne elementy i spojrzeć na nie jako całość. Pomimo tego, że widz może w pewnych momentach czuć się przytłoczony przez mnogość owej surrealistyczności i psychodelii, jest to zdecydowanie spektakl, który zostanie w jego głowie na długi czas po zapadnięciu kurtyny w Teatrze Narodowym.