Słońce zmierza ku zachodowi. Wysiadam z pociągu na peronie w Aberdeen. Podchodzi do mnie kulejący, starszy mężczyzna. „Jak to możliwe, że ten staruszek jeszcze się nie wywrócił przy tym wietrze?”
– Musisz być tym detektywem, który miał przyjechać. – stwierdza, kurczowo trzymając się swojej laski. Jest pierwszą osobą, którą spotykam podczas tej podróży, nieposiadającą szkockiego akcentu.
– Właśnie nim jestem. Pan to Robert MacArdin? – podaję mu rękę, lecz ten mnie ignoruje. W jednej ręce trzyma laskę, a drugą poleruje błyszczącą, złotą kulę na jej rękojeści.
– To ja. Zaraz przyjedzie po pana taksówka na koszt bratanka. Szczęściarz odziedziczył całą fortunę po swoim ojcu. „Motyw?” Ja niestety muszę już uciekać do Anglii.
– Moment. Wie pan, że znalezienie ciała czyni pana podejrzanym?
Patrząc na Roberta odnoszę wrażenie, że już gdzieś widziałem tego siwego starca.
– Bzdury. – przestał polerować laskę, i włożył chusteczkę do kieszeni – Czemu miałbym zabijać brata? Zresztą, nawet gdyby teraz nie został zabity i tak niedługo zabiłyby go fajki. Wie pan, że miał raka płuc? Pewnie, że pan nie wie, tylko mi o tym powiedział.
Jego lewa ręka, zaczyna się trząść. Wkłada ją do kieszeni, żeby ukryć ten ruch.
– Moje kondolencje.
– Nic mi po nich. Niech pan złapie tego bandziora i będzie spokój.
Zostawiam go samego na peronie i wsiadam do taksówki. Dojechanie do willi MacArdinów zajmuje mi około 15 minut. Drzwi otwiera mi na oko 50–letni mężczyzna, o zbliżonych do wcześniej spotkanego starca rysach twarzy. Na głowie ma czarny, materiałowy cylinder.
– Albert MacArdin? – Pytam.
– Właśnie on. Zapraszam do środka.
Wchodzę do ogromnego pokoju gościnnego, gdzie czeka na mnie reszta rodziny. Żona Alberta – Sara oraz ich syn – Jason. Mówię im kim jestem i jak bardzo mi przykro z powodu ich straty. Proszę o wyjście wszystkich poza Albertem i zaczynam przesłuchanie.
– Od samego początku. Co się stało?
– Dzisiaj rano, mniej więcej koło ósmej, wujek siedział przed drzwiami pokoju taty. Nie potrafił nic powiedzieć. Chyba po prostu nie wiedział jak. Pokazał tylko na drzwi, a ja głupi wszedłem. Zobaczyłem tatę na wózku. Miał opuszczoną głowę i nie oddychał. Wieczorem jeszcze nic mu nie było. Wtedy zadzwoniłem na policję. Sarze i Jasonowi zabroniłem tam wchodzić.
– Czemu więc wypuścił pan swojego schorowanego wujka, samego przed zachodem słońca?
– Nalegał. Mówił, że nie chce tu przebywać, no i miał bilet na samolot do Londynu. Mieszka tam już z pół wieku, a tutaj przyjeżdża raz na rok.
– Myśli pan, że komuś mogło zależeć na śmierci ojca?
– Miał sporo wrogów w branży. Nie wiem, czy pan wie, ale MacArdinowie od pewnego czasu mają monopol na produkcję kiltów, więc może to przez to. „Czyli to stąd mają taką wielką fortunę”
– Czy któryś z domowników miał w nocy szansę na przejście do pokoju niezauważenie?
– Myślę, że każdy, wiem,że żona wstawała do toalety. Ale chyba nie sądzi pan, że to ktoś z nas?
– Niczego nie można wykluczyć.
Dziękuję mu i proszę o wejście Sarę MacRed–MacArdin. W oczy rzucają mi się jej długie, rude włosy, które wydają się kontrastować z bladością jej twarzy. Pytam ją, co się wydarzyło. Jej wersja jest zgodna z tym co mówił Albert. Zadaję jej jeszcze kilka pytań.
– Skąd to długie nazwisko?
– Pobraliśmy się z Albertem kilka lat temu, chociaż całe życie byliśmy w teorii razem. Przychodziliśmy do siebie i było miło, a potem się kłóciliśmy i w końcu odchodziliśmy. Nawet kiedy mieliśmy już Jasona.
„Małżeństwo dla pieniędzy? Może MacRed to nazwisko jakichś producentów kiltów?”
– Zauważyła pani w nocy coś dziwnego?
– Nic. No może poza tym, że Jason całą noc grał na komputerze, ale to nic takiego. Wiem, bo paliły się światła. Było koło 3.
Dziękuję jej i proszę o wejście ostatniego świadka – Jasona MacArdina. Wygląda na jakieś 19 lat. Jeszcze ani razu na mnie nie spojrzał.
– Co robiłeś wczoraj w nocy?
– Spałem. – mówi do punktu na ścianie.
– Kłamiesz.
– Grałem na komputerze do 4. Potem poszedłem spać. „Za bardzo mi nie pomoże, jeśli mówi prawdę.”
– Jak myślisz, kto mógł zabić dziadka?
– Nie mam pojęcia.
Po kilkunastu sekundach ciszy, spogląda mi prosto w oczy. Od tego momentu z całą pewnością nie kłamie.
– Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie to. Wie pan, dziadek jest bardzo religijny. Nie było dnia, żeby nie nazwał mnie bękartem. „Motyw?”
– Przykro mi.
– Kłamiesz.
Dziękuję mu i wychodzę z pokoju zostawiając Jasona w towarzystwie niezręcznej ciszy. Widzę rozmawiających ze sobą Alberta i Sarę. „Może coś knują?” Widzę, że ledwo powstrzymują się od krzyków.
„Może to jedna z tych ich kłótni?” Przerywam im. Albert prowadzi mnie do pokoju, w którym znajduje się ciało denata – Christophera MacArdina.
Otwieram drzwi. Pomieszczenie jak na tak ogromną posiadłość jest dosyć małe. Łóżko pod jedną ścianą, biurko pod drugą, a wszędzie zawieszone są zdjęcia z czyichś podróży. Nad łóżkiem duży krzyż, nad biurkiem okno wychodzące na ogród. Na środku pokoju stoi wózek inwalidzki z siedzącym na nim trupem. Ma na głowie charakterystyczną szkocką czapkę z pomponem. Podchodzę do niego. Wygląda tak samo jak jego młodszy brat, którego spotkałem wcześniej na peronie, z tą różnicą, że ten spogląda w przestrzeń pustym wzrokiem. Ściągam mu lepką od krwi czapkę. Czaszka jest pęknięta, a skóra rozcięta. „Uderzenie tępym przedmiotem?” W ręce trup trzyma wyblakłe i bardzo wyniszczone czarno–biale zdjęcie. Widnieje na nim młody mężczyzna i pewna kobieta. „Nie ma laski.” Wydaje się, że są bardzo szczęśliwi. „Christopher wraz z małżonką?” Na dywanie, znajduję luźno rzuconą strzykawkę napełnioną powietrzem. „Nigdzie nie ma śladu wkłucia”
Postanawiam rozejrzeć się jeszcze po pokoju. Na biurku poza mosiężną popielniczką pełną petów, znajduję książkę o podróżach, napisaną przez Roberta MacArdina. „Czyli stąd znałem tą twarz.” Na ścianie dumnie wisi oprawione zdjęcie rodzinne. Na środku Albert i Sara z małym Jasonem na rękach, z lewej strony starszy mężczyzna o czarnych włosach, a z prawej niemalże identyczny blondyn na wózku, do którego przyczepiona jest laska. To ten sam wózek, na którym siedzi teraz Christopher. „Gdzie się podziała laska?” W szufladzie znajduję zapieczętowany list zaadresowany na nieboszczyka. Na kopercie widnieje pieczątka szpitala w Aberdeen. „Myślę, że tajemnica korespondencji obejmuje również martwych.” Poza nim, są tam dwa stare, czarno–białe zdjęcia. Na jednym widać braci MacArdinów. Jeden z nich ma laskę, ale nie wiadomo który.
Druga fotografia jest ślubna. Pan młody o lasce oraz uśmiechnięta pani młoda. Na odwrocie widnieje napisana ręcznym pismem notka „Na pamiątkę najpiękniejszego wydarzenia, gdzie włosy kochanków złączyły się niczym ogień i woda; słońce i księżyc; jasność i ciemność; Chris i Catherine”
Olśniło mnie.
– Albert! Może to nic, ale powiedz mi, od kiedy twój ojciec chodził o lasce?
– Z tego co wiem, od urodzenia. Miał jedną nogę krótszą od drugiej.
– A wiesz może jakiego koloru włosy miała twoja mama?
– Słucham? Jaki to ma związek ze sprawą?
– Pewnie żaden, ale po prostu powiedz.
– Z tego co pamiętam to kruczoczarne.
I wtedy połączyłem fakty. Zestawiłem ze sobą wszystkie motywy, alibi oraz poszlaki znalezione na miejscu zbrodni. Od tego momentu, wiedziałem kto zabił Christophera MacArdina.
Jeśli też wiesz co wydarzyło się w posiadłości MacArdinów, wyślij odpowiedź wraz z pełnym rozumowaniem na e-mail gazetki lub skontaktuj się z autorem.