Wielkie Kłamstwo (albo rozwiązanie zagadki pokoju 193) Kacper Łukowicz

  Poprawiam krawat, naciskam klamkę i powoli popycham drzwi. Wchodzę do ogromnego audytorium pełnego ludzi, którzy już niedługo będą pilnować bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Każdy schodek na podwyższenie wydaje się prowadzić mnie w otchłań zawstydzenia i skrępowania. Publiczne wystąpienia przecież nie są dla mnie czymś nowym, zwłaszcza, że okłamywanie ludzi to praktycznie mój zawód.

Oto nasz wyczekiwany gość, agent specjalny z 10-letnim stażem – Michael Walker!

Biją brawo, ale prawdopodobnie nigdy nie dowiedzą się, że całe te warsztaty to jedno wielkie oszustwo. Podchodzę do mikrofonu. Czuję na sobie wzrok kilkudziesięciu tryskających chęcią do nauki młodych studentów.

Tak naprawdę jestem ghostwriter’em. Piszę książki w stylu różnych sławnych ludzi i sprzedaję je, żeby były podpisane wielkim nazwiskiem. Kryminały, dramaty, horrory, nawet powieści romantyczne. Jeśli teraz spojrzysz do swojej biblioteczki istnieje duże prawdopodobieństwo, że pracowałem z którymś z autorów, których tam znajdziesz.

Przedstawiam się, biją brawo. Przedstawiam im skrupulatnie wymyśloną historyjkę o tym jak przez 10 lat pracy w FBI zwiedziłem cały świat, rozwiązując szalone sprawy. Gdyby mieli jakiekolwiek pojęcie o tej robocie, dobrze by wiedzieli, że nie ma żadnego stanowiska, które by na to pozwalało. Niech sobie pomarzą.

Tłumaczę im po co tak naprawdę tu jestem. Mam przedstawić im kilka najciekawszych spraw, na które natknąłem się podczas mych podróży i pozwolić im je rozwiązać. Na potrzebę tych warsztatów napisałem do każdej z nich opowiadanie, żeby studenci mieli lepsze spojrzenie na sytuację.

Zaczynam od jednej z prostszych spraw. Wyprawa do San José. Wezwano mnie do hotelu w samym centrum miasta. Tego dnia padł rekord temperatur. Najcieplejszy dzień od czasu, gdy zaczęli prowadzić badania. Ofiara znaleziona została w swoim pokoju, a jedynym podejrzanym był recepcjonista.

–  To teraz wasza kolej. Popiszcie się. Co się wydarzyło w pokoju 193? Ja od tego momentu wiedziałem wszystko.

Kłamstwo. Proste, ale wiarygodne. Gdy na warsztatach z FBI, mężczyzna w garniturze opowie ci historię z trupem w tle, uwierzysz mu na słowo.

Mija 10 minut. Wyrywam do odpowiedzi krótko ściętego blondyna, rysującego w swoim notatniku.

–  Nie ma wystarczająco informacji. Gdzie dokładna sekcja? Zdjęcia? Bez tego nic się nie zrobi. Nie ma szans na to, żeby tak śmierdziało na całym piętrze od tego ciała. Może to właśnie o ten zapach chodzi?

–  Do sekcji i zdjęć nie zawsze będą możliwości. Poza tym to nie jest aż tak skomplikowane. Może to po prostu nie jest robota dla ciebie?

–  Pewnie jak już ktoś to rozwiąże, to stwierdzę, że to było naprawdę oczywiste. Spróbuję przy następnej.

Zgłasza się brunet o kręconych włosach.

–  Może po prostu zatruł się rtęcią?

–  Nie. Za mało by jej było z jednego termometru. Zbyt komplikujecie. Długowłosa blondynka z pierwszego rzędu.

–  W takim razie może herbata? Albo zatruł ją recepcjonista, albo ofiara nie tolerowała jakiegoś zioła?

–  Nie miał motywu. Herbata nie ma z tym żadnego związku. Z tyłu sali podnosi się ciemnowłosy, nieogolony student.

–  W takim razie jedynym możliwym wytłumaczeniem jest to, że ofiara mniej więcej ugotowała się żywcem.

Wreszcie ktoś na to wpadł! Czyli jednak nie było to, aż tak absurdalne.

–     Bardzo dobrze! Tylko powiedz mi teraz w jaki sposób do tego doszedłeś.

– Kluczowe w tej sprawie jest nagranie z kamery. Mówił pan, że to po nim dowiedział się co miało miejsce. Tak więc, zwróciłem uwagę na to, co można było na nim zobaczyć. Drzwi nie dają dużego pola do manewru, jeśli chodzi o coś co może zmieniać się pod upływem czasu. Tylko, że na nagraniu widać też termometr rtęciowy, w którym przecież mogła zmniejszać się wysokość słupka. Zakładam więc, że po mroźnej nocy nastąpił nagły skok temperatury, na który denat nie zwrócił uwagi, bo po prostu spał. Doznał szoku i umarł.

Studenci zaczęli bić brawa. Należą mu się. Może coś z niego będzie.

– Wspaniale. Punkt dla ciebie. Faktycznie na nagraniu słupek rtęci w termometrze z drobnej kreski zmienił się po kilku godzinach w gruby, czerwony słup. Całe wydarzenie, najprawdopodobniej wyglądało mniej więcej tak. Zmęczony podróżą denat wszedł do pokoju i od razu odkręcił kaloryfer. Zrzucił z siebie kurtkę i szybko wygrzebał z walizki najcieplejszy sweter jaki miał. Nie myśląc długo, padł na łóżko i zasnął. Obudził się pewnie koło szóstej. Po całej nocy w dusznym pokoju z odkręconym kaloryferem i zamkniętym oknem, spróbował wstać. Czy to zakręcić kaloryfer, czy to otworzyć okno. Tego nigdy się nie dowiemy. W nocy zaplątał się nogą w prześcieradło. Dodając do tego zawroty głowy spowodowane wysoką temperaturą, zwyczajnie upadł. Na ziemi zaczął rozdzierać sobie sweter, nie myślał trzeźwo. Podrapał się po szyi. W końcu zwymiotował i zemdlał. Temperatura w pokoju była naprawdę wysoka, więc okropny zapach wydobywał się nie tylko z wymiocin i potu, ale też z rozkładającego się ciała. Czy ktoś ma jakieś wątpliwości?

Brak podniesionych rąk. Na sali panuje cisza. 10 sekund, 20, pół minuty.

–     Bardzo dobrze. Przejdźmy do następnej sprawy.