Dyżurne hobby (?) Espantajo

Co jakiś czas przypomina mi się pytanie zadane przez ucznia gimnazjum. Jedno z tych pytań, na które nie do końca byłem w stanie odpowiedzieć i być w pełni przekonany, że to odpowiedź autentyczna, moja, nie kreowana na potrzebę chwili, sytuacji, zrównoważona i dająca pełny pogląd na moje podejście do tematu.

Otóż pewnego pięknego, poniedziałkowego przedpołudnia, kiedy to na „długiej przerwie” dbałem o życie i zdrowie “starych koni”, tzn. „pełniłem dyżur” w holu szkoły, pewien młody człowiek zapytał mnie, “czy wpisywanie uwag za brak stroju szkolnego to moje hobby?”. Pamiętam tylko owo pytanie, nie przypominam sobie odpowiedzi… I tak już od długiego czasu zastanawiam się, co powiedziałem. Może tylko – jak to mam w zwyczaju – uniosłem lewą brew, usta wykrzywił mi grymas oznaczający zdumienie i nie skomentowałem. Nie zmienia to faktu, że pytanie mnie zaintrygowało i męczy do dzisiaj. Coś jak wyrzut sumienia: zębów nie ma, a gryzie.

Zastanawiając się nad zwyczajami panującymi w szkole i wymaganiami stawianymi kadrze nauczycielskiej, łatwo dojść do wniosku, że zwracanie uwagi na odpowiedni strój społeczności uczniowskiej jest obowiązkiem wynikającym z prawa szkolnego. Nie znaczy to jednak, że musi być czyimś hobby. Chyba każdy belfer przyzna, że kiedy wpisuje uwagę negatywną, pojawia się takie dziwne uczucie skonfundowania, zażenowania. Przypuszczam, że nie wynika ono ze spodziewanych wiadomości rodziców osób potraktowanych w sposób przewidziany w regulaminach szkoły, np. „Mój syn zapewnia, że miał krawat.”, „Moja córka twierdzi, że nie było jej wtedy w szkole, pan się na nią uwziął.”, „Córka mówi, że w szkole jest bardzo zimno, więc nie rozumiem, dlaczego nie może nosić różowego sweterka.” – jakby różowy grzał bardziej. Chyba w tym miejscu, żeby przybliżyć Wam moje odczucia, mógłbym wykorzystać zwrot występujący czasami w mediach społecznościowych: “Beka stypa”. Odpowiedź na każdą z tych wiadomości mogłaby brzmieć następująco: „Syn/ córka nie bez udziału świadomości mija się z prawdą. Proszę  zapoznać się z regulaminami”. Proste? Jak konstrukcja cepa (jeżeli nie wiesz, co to jest cep, nie cap, już wyjaśniam: cep to aparat omłotowy na łożysku skórzanym). Mimo tej całej prostoty istnieje pewien mankament: czas, który muszę poświęcić na przeczytanie czasami roszczeniowych i nie zawsze logicznych wywodów, a później napisanie odpowiedzi. Siedzę sobie na zapleczu i piszę “romantyczne” maile, a z tyłu głowy siedzi świadomość… Siedzą świadomości, że uczniowi K. obiecałeś (tak obiecałem) sprawdzić tekst, uczniowi B. obiecałem (taaak, obiecaaałeś!) przygotować materiał do…, uczniowi L. chcę odpisać (tak, on chce odpisać!) na pytanie gramatyczne, uczniowi Z. trzeba przygotować (nie „trzeba przygotować”, ale „ty musisz przygotować”) materiały do konkursu, matury, no i jeszcze mam stos sprawdzianów i kartkówek, które wypada ocenić… O! Kolejna wiadomość z zaprzyjaźnionej szkoły: „Zosia z 5b zgubiła długopis, prosimy o pomoc w odnalezieniu”.

To skonfundowanie i zażenowanie wynika raczej ze zdumienia, że ktoś najpierw oświadcza, że zna prawo szkolne, a potem mówi: „Nie, nie mam marynarki. Przecież w Słowaku strój szkolny nie jest obowiązkowy”[sic!]. Do takiego skonfundowania, zmieszania, niehigienicznego wstrząsu intelektualano – kulturowego prowadzą też różne usprawiedliwienia… Panie profesorze, nie mam krawata, bo mam w-f. No nie mam krawata, bo jestem po w-fie. Nie mam krawata, bo mi go na w-fie ukradli (To co on? Jak on w siatkówkę grał w krawacie? I go skroili zawodnicy drużyny przeciwnej? Co na to nauczyciele? Może krawat szkolny urósł już do miana trofeum, swoistej chorągwi, może totemu nawet? Nie każdy godzien go nosić? Dantejskie sceny!).

Nie mam krawata, bo mi się na niego smoothie wylało i jest w praniu. No nie mam krawata, bo był w praniu i jeszcze nie zdążył wyschnąć. Gdzie masz krawat? – W plecaku. – A gdzie powinien być? – Yyyyy.

Gdzie masz krawat?- Ale mnie tu nie ma. Ja jeszcze nie mam lekcji. Ja już nie mam lekcji. Ja już wychodzę… No chyba przez dach, bo wyjście jest na parterze, nie na trzecim piętrze, gdzie właśnie idziesz. Nie mam krawata, bo lepiłam pierogi.  Nie mam krawata, bo kolega ma kluczyk…

To ostatnie może nie jest najzabawniejsze, ale kryje w sobie niesamowitą „logikę”, która przypomina mi przygotowania do Dnia Hiszpańskiego w czerwcu 2011 roku. Karolina (matura 2013, pozdro Karolina!), przygotowując szkołę do tej hiszpańskiej, a jednak słowakowej imprezy, pompowała balony. Dla swojej wygody usadowiła się na ławce w sali 111 i z tej ławki spadła. “Na skutek odniesionych ran” – uszkodziła sobie staw kolanowy – utykała. Następnego dnia spotyka ją pani profesor Iwona Mucharska i pyta z przejęciem: „Karolinko, co ci się stało?”. Pełna odpowiedź na pytanie brzmiała: „Bo dmuchałam balony”. Może to jest dobry pomysł na tytuł filmu: „Niebezpieczne balony”, co nie? Może Słowak Movie się podejmie…

Tłumaczenia uczniów usprawiedliwiających brak krawata, różową (bądź inną) bluzę zamiast marynarki szkolnej albo dziurawe spodnie może i wydają się śmieszne. Na pewno świadczą o pewnej kreatywności. Stanowczo jednak wolę dowcipy o Jurandzie ze Spychowa (pozdro dla kumatych XD). Wpisywanie uwag za brak stroju szkolnego nie uważam za swoje hobby (choć ktoś może odnieść inne wrażenie), mimo że jest to element mojej pracy, którą bardzo lubię i do której przychodzę z przyjemnością, co też może się wydawać dziwne. A jednak!

Przyglądając się niektórym Słowakowiczom dochodzę do wniosku, że też lubicie to Miejsce i wyzwania, które nasza Szkoła przed Wami stawia. A po maturze traktujecie strój szkolny lub to, co z niego zostało, jak swoistą relikwię, pamiątkę po pięknych czasach, do których chętnie byście wrócili. Niektórzy nawet przyznają, że reprezentowanie szkoły w słowakowym uniformie to nie tylko obowiązek, to przede wszystkim przyjemność! Zatem do zobaczenia w holu!