Pamiętasz jak to się zaczęło? Stałam w deszczu przed przystankiem tramwajowym,a ty śmiałeś się ze mnie, że zabrakło dla mnie miejsca pod wiatą. Użycie epitetu „wredny” byłoby zdecydowanym eufemizmem, jakim chciałam cię wtedy opisać. Dwa dni później los się odwrócił i to ja z pełną satysfakcją patrzyłam jak automatyczne drzwi wagonu zatrzaskują się z impetem przed Twoim nosem. Wiesz, że już wtedy moje myśli wieczorami smętnie płynęły w kierunku najrozmaitszych scenariuszy dotyczących naszej relacji? Jaką ja byłam niepoprawną romantyczką! Pamiętasz te iskry w moich oczach?
Pierwszymi słowami jakie od ciebie usłyszałam było „stoisz mi na stopie”. Muszę przyznać, że dzielnie zniosłeś obcas wbijający się w twój palec i prawie wcale się nie skrzywiłeś. Odpowiedziałam wtedy „powinieneś się cieszyć, bo jest to prawdopodobnie twój najbliższy kontakt fizyczny z kobietą”. Potem rozmawialiśmy już codziennie. Od początku wiedziałam, że dziwny z ciebie człowiek. Czytałeś namiętnie Lema, płakałeś słuchając Mozarta i nienawidziłeś wszelkiego rodzaju kinematografii. Naszą relację scementowała jednak wierna i głęboka miłość. Miłość do kwiatów. Zawsze mówiłeś, że moje imię jest idealnym przykładem pokrewieństwa naszych dusz.
Nigdy nie będę w stanie zapomnieć naszego pierwszego pocałunku. Leżeliśmy na majowej łące pachnącej bzem i świeżą trawą. Obok, na kamieniu, leżała lilia, którą mi wręczyłeś. Iście idylliczny obraz dopełniał szum strumyka i cichy śpiew ptaków.
– Lilka, jak ci się wydaje, co my tu robimy?- zapytałeś, będąc jeszcze częścią siebie we własnych myślach.
– Masz na myśli nas dwoje w tym momencie?
– Nie, nas w czasoprzestrzeni. Siedzimy na lekcji historii ucząc się o minionych stuleciach i analizując posunięcia różnych postaci historycznych. Wyciągamy wciąż nowe wnioski, dowiadujemy się nowych szczegółów, a na wiele pytań usilnie poszukujemy odpowiedzi. A popatrz na to z perspektywy natury. Przyroda wciąć ewoluuje, cały jej cykl się powtarza. Nieustannie rodzą się nowe stworzenia, nowe kwiaty, drzewa, a my jesteśmy tak skupieni na swoim życiu, że nie zwracamy na to najmniejszej uwagi. Współczesny człowiek nie zdaje sobie sprawy, że jest jedynie ziarenkiem piasku leżącym leniwie na jednej z plaż. Co my robimy? Dlaczego nie potrafimy skupić się na teraźniejszości? Młodzi wybiegają marzeniami w przyszłość, starsi żyją przeszłością, a to nie ma najmniejszego sensu! – Usiadłeś gwałtownie na trawie i spojrzałeś na mnie. Miałeś wypieki na policzkach, a znajome ogniki roztańczyły się w twoich oczach.
– Dlaczego nie możemy skupić się na teraźniejszości? Jaki sens ma zadręczanie się czymś, co może nigdy nie nadejść?
– Wiesz, – przerwałam twój monolog, który zdawał się nabierać coraz to większego tempa –
– myślę, że człowiek po to ma wolną wolę, aby uczył się na własnych błędach. Kiedyś sami zrozumiemy, że zazdrość, lenistwo i desperacja nam nie pomogą w osiąganiu zaplanowanych celów. Skup się na sobie, żyj zgodnie z własnym sumieniem, bo jesteś najważniejszą osobą w swoim życiu.
Następnym co pamiętam były twoje usta delikatnie przyciśnięte do moich. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się aromatem polnych kwiatów.Pamiętasz, jak po maturze spacerowaliśmy za rękę wzdłuż parkowych alejek? Powiedziałeś mi wtedy „Lilka, jak to się dzieje, że siedząc w sali pełnej kobiet, ja czuję jedynie twoje perfumy?” Zaczęliśmy wtedy dyskutować na temat odkrywania świata zmysłami i gęstej mgle, która je spowija, gdy do głosu dochodzi uczucie. Kiedy stwierdziłeś, że wolałbyś stracić wszelkie zmysły, jeśli to sprawiłoby, że będę szczęśliwa, powiedziałam, że jedyne czego mi do szczęścia potrzeba, jest twoja dłoń wpleciona w moją. Kolejnego wiosennego poranka dumnie pokazywałam wszystkim pierścionek z kamieniem w kształcie lilii błyszczącym na moim palcu.
Dzień naszego ślubu wypadł między dwoma kolokwiami z anatomii i farmakologii. Kiedy ktoś pytał cię później, co zapisało się najbardziej tego dnia w twojej pamięci, odpowiadałeś „różowa lilia w jej włosach”. Wiesz, że te słowa znaczyły dla mnie więcej niż przysięga? Nie jestem w stanie określić dlaczego, ale sprawiły, że myślami znów leżałam na łące przy strumyku. Po ukończeniu przeze mnie stażu urodziła się Dalia. Pamiętam, jak śmiałeś się, gdy przy porodzie ściskałam twoją dłoń, mówiąc, że znów próbuję zwrócić na siebie twoją uwagę stosując przemoc. Nawet się nie obejrzałam, a tuliliśmy wspólnie Floriana i Rozalię. Mieliśmy wspaniałe życie. Teraz to ja zapytam, gdzie my jesteśmy?
Dlaczego to zrobiłeś? Co takiego się wydarzyło, że najrozsądniejszy człowiek jakiego poznałam w życiu uciekł się do takiego aktu tchórzostwa? Tak, właśnie tym jesteś, tchórzem! Jak mogłeś zostawić nas samych? Ja też jestem rodzicem, jestem matką! To ja nosiłam ją pod sercem, ja ją karmiłam piersią, ja! Kiedy Dalia zachorowała, grunt osunął się spod nóg nam wszystkim. Jako onkolog zdaję sobie sprawę lepiej niż ktokolwiek, co znaczy mieć córkę chorą na białaczkę. Trzy lata walczyłam jak lwica, czułam jak choroba przejmuje władzę nad jej ciałem i chciałam przejąć na siebie całe jej cierpienie. Ale nie potrafiłam. Żadne z nas nie było winne jej śmierci. Zareagowaliśmy i tak bardzo szybko; dalszy scenariusz znał już jedynie Bóg. A ty przepadłeś, kiedy potrzebowaliśmy cię najbardziej. Zdajesz sobie sprawę z tego, że na świecie pozostała jeszcze dwójka małych dzieci? Twoja krew, ciało z twojego ciała. Wiem, że praca stanowiła dla ciebie odskocznię od tych przeżyć. Kiedy szef powiedział ci, że nie jest w stanie dłużej finansować twojej pracy, bo jesteś zbyt kosztownym pracownikiem, ty wpadłeś w depresję. Rozpoczęły się całonocne znikania z domu, wypalanie niezliczonych ilości papierosów, którymi do tej pory tak gardziłeś, i wreszcie zdrady. Mogłam to wszystko znosić, mogłam. Wiedziałam, że to nie jesteś prawdziwy ty, że to jedynie maska, jaka pozwala ci przetrwać codzienność, ale 6-letnie bliźniaki nie rozumiały, dlaczego taty znów nie było wieczorem w domu.
Kiedy powiedziałam ci, że jestem w ciąży zobaczyłam w Twoich oczach dawno już nieobecne ogniki. Miałam nadzieję, że to co było, powróci chociaż w małym stopniu! Los jednak znów z nas zakpił i nasze maleństwo odeszło, zanim zdążyliśmy je utulić. Lekarze powiedzieli, że po czterdziestym roku życia ryzyko poronienia jest statystycznie wyższe, ale ty ich nie słuchałeś. Stwierdziłeś, że to twoja wina, bo naraziłeś mnie na niepotrzebny stres swoimi „skokami w bok”.
Pamiętam również ten dzień. Zapisał się w mojej głowie najwyraźniej ze wszystkich wspomnień. Wstałam rano, spakowałam dzieci do przedszkola i przygotowałam im śniadanie. Przed poranną pobudką, która – jak wiesz – do najłatwiejszych dla maluchów nie należy, chciałam wziąć jeszcze szybki prysznic, aby się nastawić pozytywnie na kolejny długi dzień. Leżałeś na ziemi, a puste opakowanie po tabletkach i taniej wódce przetoczyło się przez próg. Nie pamiętam co działo się później. Ocknęłam się dopiero tuląc Florka i Rózię, gdy miłość mojego życia opuszczała nasze wspólne gniazdko w plastikowym worku.
Wytłumacz mi, jakim prawem mogłeś cierpieć bardziej ode mnie? Jakim prawem postanowiłeś rozwiązać swój problem w tak perfidny sposób? Jakim prawem zostawiłeś mnie samą?! Uciekłeś. Ty już nie cierpisz, nie czujesz już nic. A ja? Zostałam sama z dwójką dzieci, które codziennie pytają kiedy tata, Delka i maluch z brzuszka wreszcie wrócą z wakacji. Kto ci dał moc na decydowania o naszym losie? Tak, jest on już przesądzony, jesteśmy skazani na cierpienie i pustkę. Żałuję tych słów wypowiedzianych nad rzeką. Do czego cię doprowadziły tamte wywody? Zabiłeś mnie. Razem z tobą odeszło moje szczęście i spokój. I gdzie teraz jesteśmy?