Podróż szkołą życia

Podróż szkołą życia

 

Przemysławem Fabjańskim, dyrektorem Akademickiego Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Chorzowie, rozmawia Marta Banaś

 

Szanowny Panie Dyrektorze, czym dla Pana jest podróżowanie?

Pytanie wydaje się proste, lecz odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Tak więc czym jest podróżowanie? Najkrócej: jest sposobem na życie. Innymi słowy: podróżowanie jest dla mnie nauką. W czasie podróży ludzie otwarci na obraz, chłonący świat wszystkimi zmysłami, cały czas uczą się.

Czy zgadza się Pan z opinią reportera Jacka Hugo–Badera, że „to podróż jest ważna, a nie jej cel”?

Podróż sama w sobie jest bardzo ważna, ale cel jest równie istotny. Aczkolwiek poznawanie świata jest ogromnym przeżyciem. I tu nawiązując do pytania pierwszego, uważam, że podróż sama w sobie jest szkołą życia.

Czy podziela Pan opinię amerykańskiego pisarza Tima Cahilla, że „jakość podróży mierzy się w liczbie poznanych przyjaciół, a nie przejechanych kilometrach”?

Oczywiście tak. Wychodzę z bardzo podobnego założenia. Dla mnie podróż to nie wycieczka klimatyzowanym autobusem, który staje się jeżdżącą klatką, swoistą barierą uniemożliwiającą kontakt z innymi ludźmi. A przecież kwintesencją podróży nie jest tylko poznawanie świata, dzieł architektury, czy sztuki, które oczywiście stworzył człowiek, ale najważniejsze, aby podróżując po świecie, poznawać innych ludzi. I przede wszystkim uczyć innych i uczyć się od innych.

W wielu przypadkach tak chyba jest.

Gdy zaczynałem bardzo, bardzo dawno temu świadome podróżowanie, pewnie w wieku szkolnym, wtedy hierarchia celów była troszeczkę inna. Myślę, że dla mnie, wtedy młodego człowieka, już zapalonego wędrowca, ważniejsze było poznawanie przyrody i spuścizny materialnej, którą człowiek pozostawił po sobie, niż poznawanie samego człowieka. Wynikało to z bariery językowej oraz pewnej nieśmiałości w kontaktach z innymi ludźmi. Wiadomo, że czas mojej młodości przypadł na inny ustrój. Wtedy żyliśmy za „żelazną kurtyną”. Dlatego byliśmy troszkę narodem nieokrzesanym, nie mającym bezpośrednich kontaktów z ludźmi na świecie. Więc stwierdzenie, że „jakość podróży mierzy się w liczbie poznanych przyjaciół, a nie przejechanych kilometrach” uważam za jak najbardziej słuszne.

Na stronie Katowice. NaszeMiasto.pl znalazłam taką oto Pana wypowiedź: „Nie wyobrażam sobie, że miałbym się wyprowadzić z Chorzowa. No, może, gdyby chodziło o Azję to zacząłbym się zastanawiać”.

(uśmiech) Racja. Skoro tak powiedziałem to podtrzymuję to zdanie. Jestem lokalnym patriotą. Z jednej strony jestem człowiekiem dosyć mobilnym, przemieszczającym się i czującym się dobrze w wielu miejscach. No, może nie wszędzie na świecie, bo myślę, że są takie miejsca, gdzie nie czułbym się dobrze. Jednak jeżdżąc po świecie, poznaję ludzi. Ale z drugiej strony jestem bardzo przywiązany, i tu nie ma sprzeczności, do miejsca, w którym się urodziłem i w którym spędziłem, pomijając moje podróże, całe swoje życie. Tu mieszkają fajni ludzie. Przynajmniej ja mam do nich szczęście.

Jakie widzi Pan różnice w podejściu do życia między Azjatami a Europejczykami?

To są antypody, gigantyczne różnice, wynikające z filozofii życiowej, mające swoje oparcie w religii. Podejście do życia Azjatów jest drastycznie różne od postaw Europejczyków. Trochę uogólniając, Europejczycy mają bardziej materialistyczne podejście do życia, u Azjatów dominantą wydaje się być duchowość. I to mi się w nich podoba, ponieważ Azjaci są chociażby znacznie bardziej uśmiechnięci i uprzejmi w stosunku do drugiego człowieka.

Czy Europejczykom, Pańskim zdaniem, trudno wyzbyć się etnocentryzmu w zetknięciu z inną kulturą?

To zależy, ponieważ Europa jest bardzo zróżnicowana. Jeżeli spojrzeć na Polskę w tych czasach, to troszkę ten etnocentryzm jest widoczny. Etnocentryzm sam w sobie nie jest rzeczą złą, gorzej jeżeli etnocentryzm przeradza się w ksenofobię. Wtedy już jest niedobrze. I takie ksenofobiczne zachowania obserwujemy w sytuacji kryzysu migracyjnego. Na przykład w Polsce propaganda przedstawia innych ludzi w krzywym zwierciadle. Jej efektem mogą być ksenofobiczne zachowania. W Polsce etnocentryzm jest wyraźnie widoczny, natomiast, kiedy patrzę na Niemców, Francuzów, czy Brytyjczyków, to raczej go nie widzę.

A na koniec wracając do Chorzowa. Za co kocha Pan to miasto?

Ja myślę, że każdy człowiek kocha miejsce, w którym spędził świadomą część swojego życie. Jestem temu miastu bardzo wdzięczny, że mogłem chodzić do chorzowskich szkół, najpierw do szkoły podstawowej Nr 35, potem do „Słowaka”. To miasto zawsze było dobrze zarządzane. Miało bliski kontakt ze społecznością lokalną.

Widać było to szczególnie w latach 90-tych, kiedy Chorzów dynamicznie się rozwijał. Myślę, że szybciej niż inne miasta na Śląsku. W pewnym sensie był wizytówką naszej konurbacji. To jest miasto przyjazne, stąd mój sentyment do Chorzowa. Chętnie tu wracam z długich podróży, choć powroty są zawsze trudne, ponieważ znowu trzeba długo czekać na kolejny rok i kolejną wyprawę. Chorzów był zawsze tym punktem docelowym, dlatego te powroty były do zniesienia. Bardzo lubię moje miasto.

Ja też. Bardzo dziękuję za rozmowę.