Mój ulubiony producent Arturo Pérez-Reverte

Tłumaczenie: Kacper Łukowicz

Dwa tygodnie temu mówiłem o niewdzięczności i braku pamięci w Hiszpanii. Nawiązując do tego, przypomniałem sobie o jednym gościu, z którym jadam kolacje w każdy piątek od dwudziestu ośmiu lat. Nazywa się Antonio Cardenal i w tym momencie trudno jest mi zdecydować czy powinienem go nazywać przyjacielem, czy bratem. Z czternastu filmów i seriali, które powstały na podstawie moich historii, on wyprodukował siedem. Nie jest to jednak powód naszej przyjaźni. Przyczyna tkwi w tym, jaki on jest. W jego talencie, w jego poczuciu humoru, w jego dobroci, w jego niezłomnej lojalności i epikurejskim sposobie postrzegania życia jako miejsca, do którego przyszliśmy tylko na chwilę i dlatego musimy przynajmniej postarać się, żeby ta chwila była dla nas jak najzabawniejsza.

Antonio jest geniuszem. Prawdopodobnie nigdy nie spotkałem nikogo z tak dużym talentem jak on. Jego szwagier, aktor Fernando Sancho związał go we wczesnej młodości z przemysłem filmowym i od tamtej pory Antonio nie przestał w nim pracować. Jest świadom jednak, że ktokolwiek kto się z nim napije – a jest to doświadczenie, które naznacza na zawsze – dojdzie do wniosku, że w całym życiu nie kiwnął nawet palcem. Wydaje się, że ma wszystko w nosie, zwłaszcza od kiedy wycofał się z kina. Stamtąd, gdzie rozbrzmiewały jego wybuchy śmiechu, jakby śmiejąc się ze świata i tego, z czego się składa. Jest wysoki, brzydki i ma zezujące oko, ale kobiety go lubią a faceci walczą o jego towarzystwo. W młodości miał sławne i wspaniałe dziewczyny, a potem smutną miłość – jedyną smutną rzecz w jego życiu – do przepięknej kobiety, która naznaczyła go na zawsze i której śmierć sprawiła, że nigdy się nie ożenił. Kocha kino i futbol, w takiej kolejności. Ale ponad obie te rzeczy kocha swoich przyjaciół.

Zaczął reklamując cudze filmy i to jemu zawdzięczają sukces między innymi: Szczęki, Grease, Jesus Christ Superstar i Gwiezdne Wojny, żeby wymienić tylko cztery.  Spełniony w produkcji, zajął się dwudziestoma filmami. Nazwiska ich reżyserów a także aktorów były żywą listą płac ówczesnego hiszpańskiego kina: Uribe, Díaz-Yanes, Olea, Urbizu, Landa, Sancho Gracia, Coronado, Carmelo Gómez, Aitana i prawie wszyscy inni. W swoim zawodowym życiu Antonio, poza nagrodami Goya dla swoich filmów – zdobyłem razem z nim jedną za Fechmistrza – osiągnął to, co dla hiszpańskiego kina wydawało się być niemożliwe. Zawsze był prawdziwym producentem, z tych którzy ryzykowali swoimi pieniędzmi, a nie żyli kosztem innych, tak jak robi to większość branży filmowej w Hiszpanii. Jako producent zaangażował Romana Polańskiego, żeby wraz z Johnnym Deppem zekranizował mój Klub Dumas jako Dziewiąte Wrota i przekonał Viggo Mortensena, żeby zagrał głównego bohatera Kapitana Alatriste – dwa nadzwyczajne filmy,  jakich nie zrealizował wcześniej żaden inny producent hiszpański. Z nimi osiągnął spektakularny sukces kasowy. Z drugim udało  mu się dopiec  Paolo Vasile, szefowi Telecinco (wewnętrzne sprawy środowiska producentów).  I kiedy podczas kolacji spytałem się Paola, dlaczego się nie zemścił, jako że jest twardym gościem, Włoch odpowiedział: „Bo Antonio to dobra osoba”. Te słowa powiedziane przez takiego rekina, mówią wiele i dobrze o nich obu.

Z Antonio przeżyłem wspaniałe momenty, zabawne godziny, kręcone filmy, spektakularne chwile na planach, dziesięć lat jeżdżenia na festiwal w San Sebastián, momenty kiedy jego stolik w barze Marii Cristiny był permanentnym skupiskiem ludzi kina i talentu, gdzie pojawiali się najważniejsi producenci, reżyserzy, aktorzy i aktorki. Ponieważ Antonio Cardenal jest także za sprawą swojego życiorysu sporą częścią historii hiszpańskiej kinematografii ostatnich trzydziestu lat. Nigdy nie chciał błyszczeć, być fotografowanym, deprecjonować swoich aktorów ani filmów. Zawsze zostawał obok, dyskretnie i niewidzialnie, opierając się o kontuar w najbliższym barze, z whisky w ręce i miłym, dobrotliwym uśmiechem, ciesząc się z publicznego sukcesu innych. Opowiadając ci ostatni dowcip.

Być może przez to wszystko ludzie kina nie wspominali o nim zbyt często;  nawet teraz ci, którzy nazywają się jego przyjaciółmi,  zapominają o nim, kiedy mówią o filmach, w których dzięki niemu  zagrali albo je wyreżyserowali. Dlatego piszę teraz te kilka słów, żeby wszystkim o nim przypomnieć. Żeby powiedzieć, że Antonio Cardenal, mimo że wycofał się z zawodu, ciągle żyje i jest jednym
z ostatnich  z rodu wielkich producentów filmowych, którym hiszpańskie kino tak wiele zawdzięcza. I Akademia Nagród Goya, zawsze zapominalska w kwestii jego uznania, powinna mieć to na uwadze.

Opublikowano 17 czerwca 2018 roku w XL Semanal na zendalibros.com